Polowanie na statuetki

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Problemem filmów opartych na faktach jest to, że w rzeczywistości nie za wiele mają z faktami wspólnego. Choć życie pisze czasem niesamowite scenariusze, nie zawsze są one na tyle atrakcyjne aby wyszedł z nich ciekawy film. Tak jest też w przypadku nowego obrazu Bennetta Millera. "Foxcatcher" to intrygujące dzieło, utrzymane w dość hermetycznym klimacie, jednak nie jest to do końca rzetelna opowieść o tragicznej historii braci Schultz i ich menagera, a bardziej próba uzyskania odpowiedzi na pytania dotyczące jej niewyjaśnionego zakończenia.

Film zaczyna się dość sztampowo. Poznajemy głównego bohatera i jego codzienne życie poprzez szaro-bure, milczące sceny. Mark Schultz (Channing Tatum), jest zawodowym zapaśnikiem, zdobywcą złotego medalu olimpijskiego i młodszym bratem nieco bardziej docenianego w środowisku Dave'a (Mark Ruffalo). Żyjąc w cieniu brata, decyduje się wyłamać, przystając na propozycję dołączenia do nowo powstałego klubu sportowego, należącego do multimilionera Johna du Ponta. Zaangażowanie nowego sponsora przeradza się w dziwną obsesję odbijającą się na psychice Marka i jego relacjach z Dave'm, co prowadzi do tragicznego finału.

Miller, który jest bez dwóch zdań świetnym reżyserem biografii, zastosował w swoim nowym filmie technikę podobną do tej ze swojego poprzedniego, bardzo ciepło przyjętego przez krytykę "Moneyball" (moim skromnym zdaniem najlepszego filmu 2011 roku), czyli raczej powolne opowiadanie historii poprzez przedstawienie bohaterów i ich charakterystyki, dzięki czemu możemy samodzielnie odnaleźć klucz ich zachowań kształtujących fabułę. Jest to świetne wyjście kiedy ma się do czynienia z historiami, których zakończenie jest dobrze znane. Jednak o ile idealnie pasowało to do zarządowych rozterek bejsbolowego klubu w "Moneyball", o tyle zawodzi nieco w konfrontacji z ponurą historią okraszoną wątkiem kryminalnym.

"Foxcatcher" już na pierwszy rzut oka ukazuje, że reżyserowi bardzo zależało na wzniesieniu aktorów najwyżej jak się da. Odtwórcy głównych ról dwoją się i troją, żeby jak najautentyczniej odwzorować postacie w które się wcielają, jednak momentami wydaje się to wręcz komiczne. Wszystko przez - całkiem niezłą z technicznego punktu widzenia - charakteryzację, bo zarówno Steve Carell z toną masy plastycznej na twarzy, jak i Channing Tatum z aparycją niedorozwiniętego orka, prezentują się trochę jak postacie mające na celu sparodiować swoje realne wersje (za co z resztą obraził się na reżysera prawdziwy Mark Schultz). Samo aktorstwo zasługuje jednak na pochwałę. Film jest raczej skąpy w dialogach, więc wszelkie emocje przekazywane są najczęściej spojrzeniami i wyrazem twarzy. Na medal spisał się tu Mark Ruffalo, który jako jedyny wygląda całkowicie autentycznie, a swoją rolę odegrał z nieprzesadzonym zaangażowaniem.

Najbardziej w filmie Millera brakuje mi napięcia związanego z pewną dozą tajemnicy. Wiem, że ciężko o tajemnicę kręcąc film na bazie historii, którą każdy dobrze zna, ale są tacy, którym wcześniej się to udawało (David Fincher i jego "Zodiak", "Wyścig" Rona Howarda, czy choćby "Kapitan Phillips" Paula Greengrassa). Miller podarował sobie napięcie, dając nam w zamian swoją wersję wydarzeń, charakterystykę postaci oraz ich relacje, które doprowadziły do sensacyjnego zakończenia z pierwszych stron gazet.

Finalnie film wypada całkiem nieźle, choć nie ulega wątpliwości, że jego głównym założeniem jest zdobyć jak najwięcej złotych statuetek. Przed nim jednak ciężki bój, gdyż konkurencja w tym roku spora. Ja osobiście ten film doceniam, ale po wcześniejszych dokonaniach reżysera, po prostu spodziewałem się czegoś więcej, a opieranie wszystkiego na charakteryzacji uważam za rozpaczliwy ruch w kierunku nagród. No cóż.

Zwiastun: